sobota, 7 listopada 2020

(343) Był sobie piątek

 Był sobie piątek. Wczoraj. Wcale nie trzynastego. 

Dzień jak co dzień, zabiegany. Wieczór za to spokojny. Fotel, książka, w tle muzyka. PanMąż siedzi w internetach. Psice pochrapują. No sielanka. Naprawdę.

Nagle w pokoju obok, jak coś nie huknie, jak coś nie walnie. Już z nasłuchu domyślam się co to za katastrofa. Wizja lokalowa ;-) potwierdza - karnisz odpadł od ściany. Gruchnął na szczęście tak szczęśliwie, że ominął laptopa i oszczędził kwiatki. Dzięki wielkie karniszu! Naprawdę!

Ogarnęliśmy sypialnię na tyle na ile mogło się chcieć ogarniać późnym wieczorem. Ja wróciłam na fotel. PanMąż poszedł do łazienki. No nie powiem, w pewnym sensie też na fotel ;-)))  i zaraz dobiegło mnie przekleństwo, brzydkie. Spłuczka się popsuła. Tak całkiem. Naprawdę.

Postawiłam wiaderko w łazience i chyłkiem, na paluszkach, cichutko pobiegłam położyć się do łóżka. Mówią, że do trzech razy sztuka. Nie chciałam prowokować losu. Naprawdę!

niedziela, 1 listopada 2020

(342) Czas zadumy

 Dziś taki kalendarzowy dzień zadumy, wspomnień i refleksji. 

Dla mnie szczególnie. Dumam nie tylko o tych, których już nie ma ze mną, za którymi tęsknię. Dumam o sobie. Bo akurat dawno, dawno temu, dziś się urodziłam. Myślę o tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy, o tym co było. Co będzie czyli bardziej o tym co bym chciała żeby było. Lub żeby się nie wydarzyło.

Powoli porządkuję swoje myśli i uczucia. 

Od początku marca zaczynam zmagania z nowotworem skóry. Złośliwy lokator,  na szczęście nie z tych najgorszych. Zaczyna się covid. Młodsza jest w ciąży, ciąża jest zagrożona. Izolacja. Szpital, bez możliwości odwiedzin. Młodsza wariuje. Muszę ukrywać przed nią mój stan zdrowia. Rodzi się Wnusio. Wcześniak. Młodsza w szpitalu,  z rozmów wnioskuję, że zaczyna się depresja. Przerabiam to na sobie. Znam konstrukcję swojej córki, ba szczęście to mądra, młoda kobieta i idzie po pomoc do szpitalnego psychologa. Jest lepiej. Po wyjściu ze szpitala przez miesiąc młodzi rodzice (nie) dają radę sami. Zięć tak postanowił. Dorośli dają radę sami. Młodsza nie daje. Po miesiącu telefon, mamo przyjedź w sobotę. To za dwa dni, pasuje, będę. Za 2 godziny, mamo przyjedź jutro. Będę. Po  godzinie kolejny telefon, słyszę PRZYJEDŹ.  Jadę. Staję w drzwiach i zamiast szczęścia widzę maskę. Młodsza trzyma na rękach synka, nie uśmiecha się,  wielkie oczy patrzą bałaganie. Już wiem, ze tej nocy nie prześpię we własnym łóżku. W ogóle jej nie prześpię. Tej i kolejnych.  Dodatkowo ponownie odezwała się u mnie borelioza. PanMąż zafundował nam kwarantannę. W fabryce też spokoju nie ma. I tak sobie mijają kolejne tygodnie. Takie mam urodzinowe dumki.