czwartek, 31 grudnia 2020

(344) Koniec roku

 Całe szczęście, że to już koniec. To nie był dobry rok.

Gdyby nie narodziny Wnusia to byłby rok zły. Nie mam zamiaru go żegnać.

Nowy, 2021 przywitam rano.


Wszystkim życzę na ten Nowy Rok - NORMALNOŚCI

sobota, 7 listopada 2020

(343) Był sobie piątek

 Był sobie piątek. Wczoraj. Wcale nie trzynastego. 

Dzień jak co dzień, zabiegany. Wieczór za to spokojny. Fotel, książka, w tle muzyka. PanMąż siedzi w internetach. Psice pochrapują. No sielanka. Naprawdę.

Nagle w pokoju obok, jak coś nie huknie, jak coś nie walnie. Już z nasłuchu domyślam się co to za katastrofa. Wizja lokalowa ;-) potwierdza - karnisz odpadł od ściany. Gruchnął na szczęście tak szczęśliwie, że ominął laptopa i oszczędził kwiatki. Dzięki wielkie karniszu! Naprawdę!

Ogarnęliśmy sypialnię na tyle na ile mogło się chcieć ogarniać późnym wieczorem. Ja wróciłam na fotel. PanMąż poszedł do łazienki. No nie powiem, w pewnym sensie też na fotel ;-)))  i zaraz dobiegło mnie przekleństwo, brzydkie. Spłuczka się popsuła. Tak całkiem. Naprawdę.

Postawiłam wiaderko w łazience i chyłkiem, na paluszkach, cichutko pobiegłam położyć się do łóżka. Mówią, że do trzech razy sztuka. Nie chciałam prowokować losu. Naprawdę!

niedziela, 1 listopada 2020

(342) Czas zadumy

 Dziś taki kalendarzowy dzień zadumy, wspomnień i refleksji. 

Dla mnie szczególnie. Dumam nie tylko o tych, których już nie ma ze mną, za którymi tęsknię. Dumam o sobie. Bo akurat dawno, dawno temu, dziś się urodziłam. Myślę o tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy, o tym co było. Co będzie czyli bardziej o tym co bym chciała żeby było. Lub żeby się nie wydarzyło.

Powoli porządkuję swoje myśli i uczucia. 

Od początku marca zaczynam zmagania z nowotworem skóry. Złośliwy lokator,  na szczęście nie z tych najgorszych. Zaczyna się covid. Młodsza jest w ciąży, ciąża jest zagrożona. Izolacja. Szpital, bez możliwości odwiedzin. Młodsza wariuje. Muszę ukrywać przed nią mój stan zdrowia. Rodzi się Wnusio. Wcześniak. Młodsza w szpitalu,  z rozmów wnioskuję, że zaczyna się depresja. Przerabiam to na sobie. Znam konstrukcję swojej córki, ba szczęście to mądra, młoda kobieta i idzie po pomoc do szpitalnego psychologa. Jest lepiej. Po wyjściu ze szpitala przez miesiąc młodzi rodzice (nie) dają radę sami. Zięć tak postanowił. Dorośli dają radę sami. Młodsza nie daje. Po miesiącu telefon, mamo przyjedź w sobotę. To za dwa dni, pasuje, będę. Za 2 godziny, mamo przyjedź jutro. Będę. Po  godzinie kolejny telefon, słyszę PRZYJEDŹ.  Jadę. Staję w drzwiach i zamiast szczęścia widzę maskę. Młodsza trzyma na rękach synka, nie uśmiecha się,  wielkie oczy patrzą bałaganie. Już wiem, ze tej nocy nie prześpię we własnym łóżku. W ogóle jej nie prześpię. Tej i kolejnych.  Dodatkowo ponownie odezwała się u mnie borelioza. PanMąż zafundował nam kwarantannę. W fabryce też spokoju nie ma. I tak sobie mijają kolejne tygodnie. Takie mam urodzinowe dumki.


piątek, 23 października 2020

(341) Alkoholizm?

 Jeszcze do niedawna nie wierzyłam lekarzowi, że depresję się ma albo nie. Że można ją zaleczyć ale nie wyleczyć. Teraz mogę powiedzieć, jakkolwiek głupio to brzmi, dobrze, że poznałam tę zdradziecką chorobę na własnej skórze. Że jest taka sama jak alkoholizm. Alkoholikiem się jest do końca życia.Alkoholik potrafi się długo ukrywać i trudno to zauważyć, przez długi czas pozory, maska, tłumaczenie, zwodzenie. To wszystko wprowadza otoczenie w błąd. Czasami to otoczenie chętnie przyjmuje wymówki. Na szczęście nie dałam się oszukać. Tym razem to ja postawiłam diagnozę. Resztę załatwiają fachowcy.

niedziela, 11 października 2020

(340) Myśli moje

 Już dawno nie działo się w moim życiu tak jednocześnie, tak dużo, tak źle.

Był już taki rok gdy marzyłam, liczyłam dni żeby się skończył. Tak jakby ten ostatni albo ten pierwszy dzień roku był jakiś magiczny. A to tylko data przecież. Jedna z wielu. Nie wiadomo jak wielu ale nie myślimy, że to data ostatnia.

środa, 27 maja 2020

(339) Obejrzałam i piszę ciąg dalszy

Obejrzałam wszystkie cztery sezony "Domu z papieru"


Fabuła nie jest najwyższych lotów, akcja momentami irracjonalna. Krytycznych słów krytyki od krytyków morze. Ale co tam, ja w tym przypadku pod prąd.
Bo dla mnie nie sensacja jest tu ważna nie napad, ucieczka a relacje między ludźmi.
Tak polubiłam grupę przestępców, że po ostatnim THE END już tęsknię za następnymi odcinkami. Chciałabym wiedzieć jak potoczą się ich losy. Ale teraz mogę napisać swój własny ciąg dalszy ...

sobota, 23 maja 2020

(338) Słuchając ciszy

Zawsze powtarzam, że nieszczęścia nie chodzą parami, one chodzą stadami.
Pandemia, sytuacja w kraju, niepewność ...a u mnie dzieje się ...
Będzie w wielkim skrócie i nie o wszystkim.
Potrzebna jest na moje kolano reoperacja ortopedyczna ale nie ma na razie mowy bo szpital zawiesił planowe operacje. Długo trwało zanim przekonałam doktorka, że schrzanili operację. Kosztowało mnie to dużo czasu i jeszcze więcej pieniędzy, bo wszystkie badania w tym rezonans prywatnie. Czekam więc, może zdążę.
Może.
Młodsza jest w ciąży. Do porodu jeszcze dwa miesiące ale kładą ją już do szpitala. Ciąża, szpital i pandemia to nie jest dobre połączenie. To jest bardzo złe połączenie. Szpital z warunkami bytowymi jest na poziomie lat osiemdziesiątych. W pierwszej chwili nie wierzyłam, że jeszcze takie są. Ale są! Ale szpital ma 3 stopień referencyjności i specjaliści w nim są na najwyższym poziomie. A to jest najważniejsze. Może wszystko nie będzie takie straszne jak jawi się w tej chwili.
Może.
Odebrałam wyniki histpat. Mam zdiagnozowanego raka skóry. Jestem już po zabiegu. Mimo pandemii i pozamykanych przychodni, zostałam naprawdę szybko przyjęta. Od samego początku czułam, że dobrze nie jest, bo drzwi zabarykadowanych gabinetów stały dla mnie otworem. Może skończy się na tym jednym, nazwijmy to incydencie.
Może.
Znajomy z bloga, po 16 latach zamilkł. W ostatnim poście napisał, że jest ciężko chory i cisza. Smutno. Może jeszcze będzie dobrze.
Chyba już nie ...

Potrzebuję ciszy

wtorek, 21 kwietnia 2020

(336) dwa bieguny

Dziwnie się czułam, gdy po dłuższej pracy zdalnej musiałam iść do fabryki. W fabryce połowa załogi. Zachowujemy środki ostrożności ale jest normalnie.
Znaczy prawie normalnie.
Jedna z osób panikuje, przerażenie w oczach, strach. Wiem,  że nie można jej pomóc, uspokoić. Próbowałam. Każda rozmowa doprowadza ją do łez. Staram się, żeby jak najrzadziej musiała przychodzić do fabryki ale to też przynosi odwrotny skutek. Gdy zobaczyłam, że ma na rękach dwie pary rękawiczek podłamałam się. Siedzi sama w pokoju, w maseczce. Z przerażeniem mówi o zagrożeniach dla zdrowia i życia. Nikt z jej otoczenia nie choruje, nie jest zdiagnozowany a ona jest sparaliżowana strachem. Rozmawiając z nią widzę niemą prośbę odsuń się dalej, jeszcze dalej, do granic przesady. Na ile to możliwe staram się.
Druga osoba jest absolutnie beztroska. Jest głosicielką teorii, że nie ma żadnego koronawirusa, bo przecież ona nie zna nikogo kto byłby zarażony, kto by chorował. To wszystko wymysły i bzdura. Maseczki niepotrzebne, dezynfekcja jest bez sensu. Wszyscy pogłupieli, nikomu nic nie grozi. Wypowiedź była wyraźnie dedykowana pani, o której wyżej.
Ponieważ mamy w fabryce procedury postępowania w czasie pandemii, przypomniałam jej, że zapoznała się z nimi, podpisała i ma stosować. Zazwyczaj jestem grzeczna i spokojna ale tym razem poniosło mnie. Zachowałam się jak przysłowiowy kapral w wojsku, padła krótka komenda: nie dyskutować, wykonać! A jeżeli ktoś prosi o więcej przestrzeni odsunąć się i nie komentować!
Mam lekkiego kaca, że może nie powinnam, że za ostro.
Ale trudno, stało się.
Może jednak dotarło.

niedziela, 19 kwietnia 2020

(335)

Przez ostatnie dni pracowałam zdalnie, jutro idę do fabryki Trochę dziwnie się czuję.
Powrót  między ludzi, których trochę mi brakuje, od których trzeba się izolować, którzy są potencjalnym zagrożeniem.
Muszę opuścić mój azyl, moją twierdzę, która daje mi poczucie bezpieczeństwa. 
Znowu za dużo mam na głowie i trudno mi myśli uporządkować

niedziela, 5 kwietnia 2020

(334) plusy dodatnie i ujemne


Ten post napisałam 28 marca.
Później było trochę zawirowań i zapomniałam o nim.

Obecna sytuacja spowodowała, że pracuję zdalnie. Ma to jak mawiał klasyk, plusy dodatnie i plusy ujemne.
Największy plus dodatni to brak konieczności korzystania z komunikacji miejskiej, bo to akurat przeraża mnie najbardziej.
Plus ujemny to taki, że często jestem zmuszona do improwizacji. Nie mając w domu wszystkich dokumentów, bo nie wszystko jest przecież w wersji elektronicznej, mogę i muszę polegać na mojej, niestety szwankującej pamięci. Minęły na razie trzy dni, jakoś dałam radę.
Plus dodatni jest taki, że Bardzo Ważny Urząd tak mocno się zestresował, że się zabarykadował i nikt nie ma tam dostępu. I bardzo dobrze! Dla mnie każdy dzień pracy bez kontaktów, szczególnie tych osobistych z ludźmi stamtąd, jest pięknym dniem. Plus ujemny, czasami potrzebuję swój pomysł, chociaż wewnętrznie jestem przekonana o jego genialności, przegadać z Najważniejszym. Żadne kamerki internetowe nie wchodzą w grę bo tego nie znoszę. Pozostaje rozmowa telefoniczna ale brak wtedy obrazu, nie widzę jego mimiki. Przez lata współpracy to właśnie ona, mimika, nie raz uchroniła mnie od palnięcia głupoty.
Plus dodatni, mogę pracować w dresie. Perwersyjną przyjemność sprawiła mi rozmowa z ważnym urzędnikiem Bardzo Ważnego Urzędu, który przesadnie dba o wygląd własny i u każdego znajduje wpadki modowe, chociaż sam jest jedną wielką modową wpadką. Oczami wyobraźni widziałam go w gabinecie, sztywnego jak zwykle a ja w dresiku, skarpetach, w foteliku - tak to ja się mogę spotykać z tymi urzędnikami BWU.
Plus dodatni, nie muszę codziennie słuchać katastroficznych prognoz wygłaszanych przez niektórych pracowników. Słuchałam, jak boją się o dzieci, o siebie, o możliwość zarażenia, stosują dezynfekcję, dezynsekcję i deratyzację razem do kupy ale do kościoła muszą, ale na plac zabaw- przecież można (to przed obecnymi obostrzeniami). Na początku starałam się tłumaczyć, wyjaśniać na ale to przecież dorośli ludzie są, niby wykształceni! Gdybym była koleżanką a nie przełożoną, to bym opieprzyła. A tak musiałam najpierw opanować ataki histerii delikwentki, bo jak z nią pracować w takim stanie?
Plus ujemny, wszyscy pracujemy zdalnie plus system dyżurów na miejscu w fabryce. Chwilami wszystko się rozjeżdża. Bardzo Ważny Urząd wypłacił sobie premie i nagrody a dla nas robi przymiarki do obniżenia wynagrodzenia. Oni już zapewne wiedzą, my się domyślamy.

poniedziałek, 23 marca 2020

(333) znalezisko

Dziś robiłam porządki w piwnicy, dalszy ciąg porządków, których końca nie widać, i znalazłam taki oto rysunek.
Zastanawiałam się która z córek, Starsza, czy Młodsza, która to namalowała? 
A po chwili zdałam sobie sprawę, że leżał wśród rzeczy należących do mojej Babci i to jest mój rysunek. Była tam jeszcze laurka dla Babci. I inne rysunki.
Z tego co widzę talent pozostał ciągle ten sam, na tym samym wyrafinowanym poziomie.
Ponieważ dzieło ma grubo ponad pół wieku wybieram się do Muzeum Narodowego, może wykupią ode mnie?


sobota, 21 marca 2020

(332) odkażanie psychiki

Wczoraj szukałam humoru gdzie tylko się da, dziś odreagowuję cały tydzień.
PanMąż pracuje w szpitalu. Nie, nie zakaźnym ale wozi chorych i materiał genetyczny wozi do badania, na COVID-19, też.
Bezpośredniego zagrożenia nie ma, ale zagrożenie jest jakby trochę większe. Stosujemy środki ostrożności, ale PanMąż popada w lekką paranoję. Starsza, siedząca z bliźniaczkami drugi tydzień w domu z lekka histeryzuje. Młodsza izoluje się tak bardzo jak to możliwe, jest w ciąży więc to niedziwne. Dobrze, że jest internet i kamerki.
Ja pracuję i muszę zorganizować pracę podległych pracowników. Praca zdalna, skrócony czas pracy, zastanawiam się, w którym momencie naruszam dyscyplinę budżetową, kiedy prawa pracownicze. Nie ma mądrego, bo taki stan jak obecnie mamy pierwszy raz, a spec ustawa jest bardzo ogólna. Moje decyzje, moja odpowiedzialność. Mam też dwie mocno histeryzujące panie, które nakręcają innych. Nie zawsze mogę je wyrzucić na pracę w domu, niestety. I chociaż sama wcale nie jestem taka spokojna, muszę robić dobrą minę do złej gry i muszę wykorzystać wszystkie moje zdolności by opanować ich destrukcyjną obecność.
Cały tydzień na wysokich obrotach, za to dziś totalna zapadnia. Trochę strachu, trochę chęci przyłożenia komuś mocno i boleśnie. Rodzina uprzedzona, mordu żadnego nie będzie, rozwodu też nie będzie.
Wprowadziłam na dziś moją własną kwarantannę, nie ma mnie dla nikogo, robię tylko to na co mam ochotę i odkażam psychikę
Nie słucham żadnych wiadomości, oglądam serial "Most nad Soundem". Dobry, mroczny, szwedzko-duński. I nie ma tam żadnego wirusa, żadnego polskiego polityka. Tylko raz pojawia się w 30 sekundowym epizodzie Polak, Marek, kierowca tira i nie jest złodziejem ani bandytą.
Wracam do oglądania.
Może później będzie krótka, subiektywna recenzja.

piątek, 20 marca 2020

(331) tylko śmiech może nas uratować

Żeby odreagować wszystkie fatalne informacje osaczjące mnie z każdej strony, staram się szukać w tym wszystkim lapsusów i humoru, raczej nie czarnego.
Dziś cytat dnia: zgon tej osoby nie był przyczyną śmierci z powodu koronawirusa.

poniedziałek, 17 lutego 2020

(330) w poczekalni

Wróciłam z pracy z kaszlem, gorączką, bólem mięśni. Jakimś cudem udaje mi się dostać do lekarza. W poczekalni w kolejce głównie  emeryci. Dyskusje, obgadywanie zięcia, synowej, sąsiada. Żwawi staruszkowie dobrze się bawią, mnie irytują ich głośne rozmowy. Czuję, że za chwilkę zapodam odlot, gorączka powyżej 39 stopni, kaszel dusi mnie okrutnie. Między jednym atakiem a drugim pytam grzecznie czy państwo emeryci zgodzą się mnie przepuścić bo naprawdę czuję się fatalnie. Ale nie,  nie zgodzą się. No to siedzimy z PaneMężem, ja sieję wirusami i czekam. Gdy zostały przede mną jeszcze 4 osoby, wyszła z gabinetu lekarka i zaprosiła mnie do gabinetu: panią z tym strasznym kaszlem poproszę. Diagnoza grypa. Pani  doktor zakłada maseczkę (nie do końca wiem dlaczego, może dlatego, że sama zaczęła kasłać), i w tej maseczce odprowadza mnie do drzwi. Emeryci patrzą lekko przerażeni, a ja słyszę jak PanMąż kończy swój monolog słowami: mówiłem żonie (znaczy mnie) , że spotkanie z tą chińską delegacją to był zły pomysł. Miny bezdusznych emerytów bezcenne. Gdy po 20 minutach wróciłam ze zdjęciem rtg pozostała trójka siedząca w poczekalni zgodnym chórem zakomunikowała, pani wchodzi bez żadnej kolejki. Jasne, że  weszłam.

wtorek, 28 stycznia 2020

(329) Takie tam z życia wzięte

Minęły trzy miesiące od operacji (kolana) a ja nadal mam problemy z chodzeniem. Ortopeda twierdzi, że kolano po operacji wygląda dobrze. Fakt, wygląda dobrze ale nie pracuje dobrze.Wizyty kontrole są drogą przez mękę. Najpierw trzeba iść pod drzwi gabinetu i sprawdzić, czy przy twoim numerku ( ze względu na RODO jesteśmy numerkami!) jest kółeczko. Jak jest, jesteś szczęśliwcem, który rozpoczyna koczowanie pod drzwiami. Jeśli nie, idziesz po numerek do rejestracji. Dziś przede mną było 50 numerków. Jeśli siedzisz na wózku jesteś szczęśliwcem. Jeśli nie, czekasz, stojąc w tłumie, bo krzesełek jest bardzo mało, z paltem w garści, bo szatni też nie ma. Jak  nie zemdlejesz stojąc na jednej nodze i nadejdzie twoja kolej to podejdziesz do okienka. Tam miła, albo i nie, pani spyta o pesel i nazwisko i dodatkowo poprosi o dokument i już możesz iść koczować pod gabinetem.
Kiedy już nadejdzie twoja kolej to wchodzisz do gabinetu.Teraz to już nie wiem czy trzeba mieć szczęście czy być nieszczęśnikiem, ale gdy lekarz zleci ci kontrolnie np. rtg opuszczasz gabinet i idziesz do podziemi, bierzesz numerek, idziesz pod pracownię i jeśli siedzisz na wózku jesteś ...
Wracasz pod gabinet a tam tłum, czekają ci co mają kolejne numerki, dochodzą tacy jak ty (nie)szczęśliwcy i zaczyna się polka galopka: kto teraz wchodzi, ja już tu byłam, ja czekam 3 godziny a ja 5,  a idź że pani stąd, nie mogę bo nie chodzę.
No dobrze ostatecznie wchodzisz, zaliczasz wizytę i jeśli jesteś szczęśliwcem już tu nie wrócisz. A jeśli nie i musisz zapisać się na kolejną wizytę, idziesz do rejestracji, bierzesz numerek ...

Razem z wypisem ze szpitala otrzymałam skierowanie, PILNE!!! na rehabilitację. Jestem zapisana na marzec, pół roku po operacji. Gdy naiwnie zwróciłam uwagę, że to ma być na CITO, pani spojrzała na mnie jakbym wyszła nie z ortopedii, tylko psychiatryka, no nie, no jak nie na cito to najbliższy termin jest na wrzesień, tak że ma pani szczęście.
No fakt! Mam!
Co prawda bardziej od szczęścia potrzebna jest kasa.
Lekarz chciał mi dać długie zwolnienie ale wróciłam do pracy. Nie stać mnie na to, żeby mi zabierali 20% wynagrodzenia, a ja żebym z własnej kieszeni opłacała rehabilitację. Bo  gdyby nie ta  prywatna rehabilitacja, to za pół roku, tylko cud usprawniłby sztywną nogę. Ale ja w cuda nie wierzę.
Tyle w temacie nogi.

poniedziałek, 27 stycznia 2020

(328) Skopiowane z Polityki

MARIAN TURSKI

KRAJ

Marian Turski: Auschwitz nie spadło z nieba

27 STYCZNIA 2020


Nie bądźcie obojętni – apelował Marian Turski. Były więzień Auschwitz, nasz redakcyjny kolega, wziął udział w uroczystościach z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau.

Szanowni zgromadzeni, przyjaciele, jestem jednym z tych jeszcze żyjących i nielicznych, którzy byli w tym miejscu niemal do ostatniej chwili przed wyzwoleniem. 18 stycznia zaczęła się moja tzw. ewakuacja z obozu Auschwitz, która po sześciu i pół dniach okazała się Marszem Śmierci dla więcej niż połowy moich współwięźniów. Byliśmy razem w kolumnie 600-osobowej. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie doczekam już następnego jubileuszu. Takie są ludzkie prawa.

Dlatego wybaczcie mi, że w tym, co będę mówił, będzie trochę wzruszenia. Oto co chciałbym powiedzieć przede wszystkim mojej córce, mojej wnuczce, której dziękuję, że jest tu na sali, mojemu wnukowi: chodzi mi o tych, którzy są rówieśnikami mojej córki, moich wnuków, a więc o nowe pokolenie, zwłaszcza najmłodsze, zupełnie najmłodsze, młodsze nawet od nich.

Kiedy wybuchła wojna światowa, byłem nastolatkiem. Mój ojciec był żołnierzem i został ciężko postrzelony w płuca. To był dramat dla naszej rodziny. Moja matka pochodziła z pogranicza polsko-litewsko-białoruskiego, tam armie się przewalały, tam i nazad łupiły, grabiły, gwałciły, paliły wioski, żeby nie zostawić nic tym, którzy przyjdą po nich. A więc można powiedzieć, że wiedziałem z pierwszej ręki, od ojca i od matki, co to jest wojna. Ale mimo wszystko, chociaż to było tylko 20, 25 lat, wydawało się to tak odległe jak polskie powstania XIX w., jak rewolucja francuska.

Kiedy dzisiaj spotykam się z młodymi, zdaję sobie sprawę, że po 75 latach wydają się troszkę znużeni tym tematem: i wojna, i Holokaust, i Shoah, i ludobójstwo. Rozumiem ich. Dlatego obiecuję wam, młodzi, że nie będę opowiadał wam o moich cierpieniach. Nie będę wam opowiadał o moich przeżyciach, moich dwóch Marszach Śmierci, o tym, jak kończyłem wojnę, ważąc 32 kilogramy, na skraju wyczerpania i życia. Nie będę opowiadał o czymś, co było najgorsze, czyli o tragedii rozstania z najbliższymi, kiedy po selekcji przeczuwasz, co ich czeka. Nie, nie będę o tym mówił. Chciałbym z pokoleniem mojej córki i pokoleniem moich wnuków porozmawiać o was samych.

Widzę, że jest między nami pan prezydent Austrii Alexander Van der Bellen. Pamięta pan, panie prezydencie, kiedy gościł pan mnie i kierownictwo Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, kiedy mówiliśmy o tamtych czasach. W pewnym momencie użył pan takiego sformułowania: „Auschwitz ist nicht vom Himmel gefallen”. Auschwitz nie spadło z nieba. Można powiedzieć, jak to się u nas mówi: oczywista oczywistość.

No jasne, że nie spadło z nieba. Może się to wydawać banalnym stwierdzeniem, ale jest w tym głęboki i bardzo ważny do zrozumienia skrót myślowy. Przenieśmy się na chwilę myślami, wyobraźnią we wczesne lata 30. do Berlina. Znajdujemy się prawie w centrum miasta. Dzielnica nazywa się Bayerisches Viertel, Bawarska Dzielnica. Trzy przystanki od Kudammu, ogrodu zoologicznego. Tam, gdzie dziś jest stacja metra, jest Bayerischer Park – Park Bawarski. I oto jednego dnia w tych wczesnych latach 30. na ławkach pojawia się napis: „Żydom nie wolno siadać na tych ławkach”. Można powiedzieć: nieprzyjemne, nie fair, to nie jest OK, ale w końcu jest tyle ławek dookoła, można usiąść gdzieś indziej, nie ma nieszczęścia.

Była to dzielnica zamieszkała przez inteligencję niemiecką pochodzenia żydowskiego, mieszkali tam Albert Einstein, noblistka Nelly Sachs, przemysłowiec, polityk, minister spraw zagranicznych Walter Altenau. Potem w pływalni pojawił się napis: „Żydom zabroniony wstęp do tej pływalni”. Można znów powiedzieć: nie jest to przyjemne, ale Berlin ma tyle miejsc, gdzie można się kąpać, tyle jezior, kanałów, prawie Wenecja, więc można gdzieś indziej.

Jednocześnie gdzieś pojawia się napis: „Żydom nie wolno należeć do niemieckich związków śpiewaczych”. No to co? Chcą śpiewać, muzykować, niech zbiorą się oddzielnie, będą śpiewali. Potem pojawia się napis i rozkaz: „Dzieciom żydowskim, niearyjskim nie wolno bawić się z dziećmi niemieckimi, aryjskimi”. Będą się bawiły same. A potem pojawia się napis: „Żydom sprzedajemy chleb i produkty żywnościowe tylko po godzinie 17”. To już jest utrudnienie, bo jest mniejszy wybór, ale w końcu po godzinie 17 też można robić zakupy.

Uwaga, uwaga, zaczynamy się oswajać z myślą, że można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować. I tak powolutku, stopniowo, dzień za dniem ludzie zaczynają się z tym oswajać – i ofiary, i oprawcy, i świadkowie, ci, których nazywamy bystanders, zaczynają przywykać do myśli i do idei, że ta mniejszość, która wydała Einsteina, Nelly Sachs, Heinricha Heinego, Mandelsonów, jest inna, że może być wypchnięta ze społeczeństwa, że to są ludzie obcy, że to są ludzie, którzy roznoszą zarazki, epidemie. To już jest straszne, niebezpieczne. To jest początek tego, co za chwilę może nastąpić.

Władza ówczesna z jednej strony prowadzi sprytną politykę, bo np. spełnia żądania robotnicze. 1 maja w Niemczech nigdy nie był świętowany – oni, proszę bardzo. W dzień wolny od pracy wprowadzają Kraft durch Freude [„siła przez radość”]. A więc element wczasów robotniczych. Potrafią przezwyciężyć bezrobocie, potrafią zagrać na godności narodowej: „Niemcy, podnieście się ze wstydu wersalskiego. Przywróćcie swoją dumę”. A jednocześnie ta władza widzi, że ludzi tak powoli ogarnia znieczulica, obojętność. Przestają reagować na zło. I wtedy ta władza może sobie pozwolić na dalsze przyspieszenie procesu zła.

I potem następuje już gwałtownie, a więc: zakaz przyjmowania Żydów do pracy, zakaz emigracji. A potem nastąpi szybko wysyłanie do gett: do Rygi, do Kowna, do mojego getta, łódzkiego getta – Litzmannstadt. Skąd większość zostanie potem wysłana do Kulmhofu, Chełmna nad Nerem, gdzie zostanie zamordowana gazami spalinowymi w ciężarówkach, a reszta trafi do Auschwitzu, gdzie zostanie wymordowana cyklonem B w nowoczesnych komorach gazowych. I tutaj sprawdza się to, co powiedział pan prezydent: „Auschwitz nie spadł nagle z nieba”. Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się, aż stało się to, co stało się tutaj.

Moja córko, moja wnuczko, rówieśnicy mojej córki, rówieśnicy mojej wnuczki – możecie nie znać nazwiska Primo Levi. Primo Levi był jednym z najsłynniejszych więźniów tego obozu. Primo Levi użył kiedyś takiego sformułowania: „To się wydarzyło, to znaczy, że się może wydarzyć. To znaczy, że się może wydarzyć wszędzie, na całej ziemi”.

Podzielę się z wami jednym osobistym wspomnieniem: w roku ’65 byłem na stypendium w Stanach Zjednoczonych w Ameryce i wtedy był szczyt batalii o prawa ludzkie, o prawa obywatelskie, o prawa dla ludności afroamerykańskiej. Miałem zaszczyt brać udział w marszu z Martinem Lutherem Kingiem z Selmy do Montgomery. I wtedy ludzie, którzy dowiadywali się, że byłem w Auschwitz, pytali mnie: „Jak myślisz, to chyba tylko w Niemczech coś takiego mogło być? Czy mogłoby być gdzie indziej?”. I ja im mówiłem: „To może być u was. Jeżeli się łamie prawa obywatelskie, jeżeli się nie docenia praw mniejszości, jeżeli się je likwiduje. Jeżeli nagina się prawo, tak jak to czyniono w Selmie, wtedy to się może zdarzyć”. Co zrobić? Wy sami, mówiłem im. Jeśli potraficie obronić konstytucję, wasze prawa, wasz porządek demokratyczny, broniąc praw mniejszości – wtedy potraficie to pokonać.

My w Europie w większości wywodzimy się z tradycji judeochrześcijańskiej. Zarówno ludzie wierzący, jak i niewierzący przyjmują jako swój kanon cywilizacyjny dziesięcioro przykazań. Mój przyjaciel, prezydent Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego Roman Kent, który przemawiał w tym miejscu pięć lat temu w czasie poprzedniego jubileuszu, nie mógł tu dziś przylecieć. Wymyślił 11. przykazanie, które jest doświadczeniem Shoah, Holokaustu, strasznej epoki pogardy. Brzmi tak: nie bądź obojętny.

I to chciałbym powiedzieć mojej córce, to chciałbym powiedzieć moim wnukom. Rówieśnikom mojej córki, moich wnuków, gdziekolwiek mieszkają: w Polsce, w Izraelu, w Ameryce, w Europie Zachodniej, w Europie Wschodniej. To bardzo ważne. Nie bądźcie obojętni, jeżeli widzicie kłamstwa historyczne. Nie bądźcie obojętni, kiedy widzicie, że przeszłość jest naciągana do aktualnych potrzeb polityki. Nie bądźcie obojętni, kiedy jakakolwiek mniejszość jest dyskryminowana. Istotą demokracji jest to, że większość rządzi, ale demokracja na tym polega, że prawa mniejszości muszą być chronione. Nie bądźcie obojętni, kiedy jakakolwiek władza narusza przyjęte umowy społeczne, już istniejące. Bądźcie wierni przykazaniu. Jedenaste przekazanie: nie bądź obojętny.

Bo jeżeli będziesz, to nawet się nie obejrzycie, jak na was, na waszych potomków jakiś Auschwitz nagle spadnie z nieba.

AUSCHWITZ AUSCHWITZ-BIRKENAU HOLOKAUST

Marian Turski

Urodził się w 26 czerwca 1926 r. w Druskiennikach na dzisiejszej Litwie. Od 1942 r. żył w łódzkim getcie, wtedy w Litzmannstadt. W sierpniu 1944 r. deportowano go do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Wiosną 1945 r. przeżył marsz śmierci byłych więźniów obozu koncentracyjnego z Auschwitz do Buchenwaldu. Od 1958 r. kieruje działem historycznym w POLITYCE. Działa aktywnie w licznych organizacjach żydowskich. Od 2009 r. przewodniczy Radzie Muzeum Historii Żydów Polskich.


wtorek, 21 stycznia 2020

(327) Babcia

Dziś wspominam moją Babcię. Może dziwnie to zabrzmi ale ciągle za Nią tęsknię.
Dziś gdy sama jestem babcią tym bardziej chciałabym jeszcze raz porozmawiać, zobaczyć miłość w Jej oczach i poczuć że jest ze mnie dumna.
Infantylnie wyszedł ten wpis, tak wiem. Przez moment znowu byłam wnuczką swojej Babci.

poniedziałek, 13 stycznia 2020

(326) NIKt

Do fabryki jutro przychodzi kontrola z NIKu, ale NIKt nie popsuje mi humoru.
Właśnie wróciliśmy z PaneMężem z koncertu, z sali koncertowej im. Lutosławskiego w Polskim Radiu. Koncert pt. Szalone skrzypce, a grał na skrzypcach Węgier, grał Czardasza, melodie ze Skrzypka na dachu. Bez komentarza.
Nie dam sobie jutro popsuć humoru.
Dobranoc

środa, 1 stycznia 2020

(325) 2020

W ostatnim dniu roku nie robiłam żadnych podsumowań, żadnych rozliczeń.
W pierwszym dniu roku, żadnych planów, żadnych założeń. Nie żebym miała żyć z dnia na dzień. Lepiej planować na bieżąco.
Mniej rozczarowań.
A i tak czas wszystko weryfikuje po swojemu.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku