Wczoraj szukałam humoru gdzie tylko się da, dziś odreagowuję cały tydzień.
PanMąż pracuje w szpitalu. Nie, nie zakaźnym ale wozi chorych i materiał genetyczny wozi do badania, na COVID-19, też.
Bezpośredniego zagrożenia nie ma, ale zagrożenie jest jakby trochę większe. Stosujemy środki ostrożności, ale PanMąż popada w lekką paranoję. Starsza, siedząca z bliźniaczkami drugi tydzień w domu z lekka histeryzuje. Młodsza izoluje się tak bardzo jak to możliwe, jest w ciąży więc to niedziwne. Dobrze, że jest internet i kamerki.
Ja pracuję i muszę zorganizować pracę podległych pracowników. Praca zdalna, skrócony czas pracy, zastanawiam się, w którym momencie naruszam dyscyplinę budżetową, kiedy prawa pracownicze. Nie ma mądrego, bo taki stan jak obecnie mamy pierwszy raz, a spec ustawa jest bardzo ogólna. Moje decyzje, moja odpowiedzialność. Mam też dwie mocno histeryzujące panie, które nakręcają innych. Nie zawsze mogę je wyrzucić na pracę w domu, niestety. I chociaż sama wcale nie jestem taka spokojna, muszę robić dobrą minę do złej gry i muszę wykorzystać wszystkie moje zdolności by opanować ich destrukcyjną obecność.
Cały tydzień na wysokich obrotach, za to dziś totalna zapadnia. Trochę strachu, trochę chęci przyłożenia komuś mocno i boleśnie. Rodzina uprzedzona, mordu żadnego nie będzie, rozwodu też nie będzie.
Wprowadziłam na dziś moją własną kwarantannę, nie ma mnie dla nikogo, robię tylko to na co mam ochotę i odkażam psychikę
Nie słucham żadnych wiadomości, oglądam serial "Most nad Soundem". Dobry, mroczny, szwedzko-duński. I nie ma tam żadnego wirusa, żadnego polskiego polityka. Tylko raz pojawia się w 30 sekundowym epizodzie Polak, Marek, kierowca tira i nie jest złodziejem ani bandytą.
Wracam do oglądania.
Może później będzie krótka, subiektywna recenzja.